Tym razem będzie nietypowo. Opiszemy podróż, w którą udał się sam Maciek, bez całej ekipy. Wyprawa była daleka i pełna ciekawych miejsc, więc po prostu nie można było jej pominąć. Chodzi przecież o USA…
Od razu zaznaczę, że podróż była służbowa, ale o pracy nie będzie tu ani słowa. Chcę jednak podziękować moim kompanom za fajny czas i możliwość zobaczenia tych wszystkich rzeczy w tak krótkim czasie, mimo wielu obowiązków zawodowych.
Pierwsze kroki na amerykańskiej ziemi postawiłem w najludniejszym, najbogatszym oraz trzecim co do wielkości stanie USA, Kalifornii. W niecałe cztery dni udało mi się zobaczyć jej mały kawałek – San Jose, Sunnyvale, Stanford, San Francisco i część tego, co znajduje się na trasie między nimi.
Super było trafić do miejsc, które kiedyś wydawały się nieosiągalne, strasznie dalekie, a mimo to całkiem dobrze znane, chociażby dzięki filmom czy serialom (pamiętacie „Pełną chatę” czy „Nasha Bridgesa„? ;)). Wrażenie, nie tylko na zapaleńcach z IT, robi cała Dolina Krzemowa z siedzibami firm, z których produktów każdego dnia korzystają na świecie miliardy ludzi.
Choć na chwilę przed moim przyjazdem w Kalifornii padało najmocniej od kilkudziesięciu lat, to mi trafiła się piękna pogoda. W związku z tym, San Francisco, na pewno nienależące do najpiękniejszych miast na świecie, prezentowało się całkiem atrakcyjnie.
Mimo tego, że czasu na zwiedzanie nie było za wiele, to udało mi się zobaczyć całkiem sporo i poczuć klimat zachodniego wybrzeża. Atmosferę tworzyło już samo mieszkanie w charakterystycznym domu położonym nad falującą ulicą (jak z „Pełnej chaty” właśnie!). Kulinarne doświadczenia budowałem kosztując owoce morza we Franciscan Crab Restaurant na Fisherman’s Worth, zajadając syte śniadanie w typowym lokaleskim „Eddie’s Caffe” i wcinając mojego pierwszego amerykańskiego burgera w Nopa. A przejażdżka Teslą (także na autopilocie) to już 100% california dream!
Jeśli chodzi o atrakcje ściśle turystyczne, to na pewno można za nie uznać „śpiewające” uchatki kalifornijskie na Pier 39, Treasure Island z pięknym widokiem na SF i Alcatraz, oczywiście Golden Gate i wizytę na kampusie Uniwersytetu Stanford.
Było intensywnie, było fajnie. Ale bez mojej rodzinnej ekipy, without my love to zupełnie co innego. Mam nadzieję, że kiedyś przyjedziemy tu razem… może odwożąc dzieci na studia? ;)
M.